pwilkin pwilkin
228
BLOG

Homo-niewiadomo

pwilkin pwilkin Polityka Obserwuj notkę 53

    Tytuł jest niepoważny, lecz zapewniam, że problem jest poważny. Do napisania tego tekstu skłoniły mnie dwie rzeczy - pierwsza, to kolejne już doniesienie z "frontu walki o prawa gejów" w Wielkiej Brytanii, druga, to podrzucony mi przez kolegę tekst o homoseksualiźmie w USA, napisany w konwencji, nazwijmy to, LPRowej (linka podaję gwoli przyzwoitości, choć artykuł uważam za cokolwiek żenujący).

    Jakoś tak się niestety stało, że kwestia homoseksualizmu i praw homoseksualistów zazwyczaj doczekuje się komentarza wyłącznie ze strony dwóch skrajnych grup. Z jednej strony są to środowiska, których nie zawaham się nazwać "pseudokatolickimi", próbujące ugrać polityczny kapitał na ksenofobii i szukaniu kozłów ofiarnych pod pretekstem promowania "tradycyjnych wartości". Z drugiej strony mamy aktywistów gejowskich, którzy też ugrywają polityczny kapitał - prezentując homoseksualistów jako męczenników świata współczesnego, których traktuje się niczym w III Rzeszy i odmawia podstawowych wolności obywatelskich. Obu stron nie interesuje zazwyczaj rzetelne rozważenie problemu - zasłaniając się wartościami, grają na najniższych ludzkich instynktach - z jednej strony strachu przed "innymi" i poczuciem moralnej wyższości, z drugiej - na strachu przed totalitaryzmem i chęcią należenia do "postępowej" części społeczeństwa.

    Wystarczy już o hienach, teraz o samym problemie. Skrótowo możemy go określić następująco - do jakiego stopnia homoseksualiści mogą walczyć o swoje prawa, a od jakiego momentu staje się to dyktatem mniejszości i częstokroć forsowaniem relatywizmu moralnego? Aby rozwikłać problem, zastanówmy się najpierw nad kwestią fundamentalną - problemem samego homoseksualizmu.

    Zauważmy przede wszystkim jedną kwestię - należy odróżnić homoseksualizm, jako zjawisko, od homoseksualisty, jako człowieka. Homoseksualizm jest pewnym stanem jednostki (jakiego rodzaju stanem, tego niestety do dziś nie wiemy - dominuje obecnie pogląd, że homoseksualizm jest dyspozycją wrodzoną, aczkolwiek przynajmniej pewne zachowania homoseksualne mogą być determinowane już w trakcie życia danej osoby. Jeżeli ktoś chce poczytać dokładniejsze opracowanie, polecam wpis na Wikipedii). Osobiście nie mam wątpliwości, że homoseksualizm jest dyspozycją negatywną. Argumentację na rzecz tej opinii mam prostą - odwołuje się ona do sformułowanego przez Kanta imperatywu kategorycznego. Pokrótce - homoseksualizm oceniam negatywnie, ponieważ nie chciałbym, aby wszyscy ludzie na świecie byli homoseksualistami, gdyż doprowadziłoby to w prostej linii do wyginięcia gatunku ludzkiego.

    Fundamentalnym błędem, który w tym momencie popełnia wiele osób lansujących się na zwolenników "tradycyjnych wartości chrześcijańskich", jest przeniesienie owej negatywnej oceny z homoseksualizmu-zjawiska na homoseksualistę-człowieka. Jest to przeniesienie absolutnie nieuprawnione. Używając stosowanego często przez takie osoby klasyfikacji homoseksualizmu jako choroby, możemy powiedzieć, że rak jest czymś złym, natomiast nie oznacza to, że osoba chora na raka jest w jakikolwiek sposób gorsza od osoby zdrowej. W tym też kontekście należy moim zdaniem rozumieć wypowiedzi wysokich przedstawicieli Kościoła Katolickiego, w tym papieża Jana Pawła II, o współczuciu, jakim powinno się obdarzać osoby homoseksualne.

    Wbrew powszechnym głosom oburzenia, jakie podniosły się wśród tzw. "środowisk gejowskich" przy okazji tej wypowiedzi, stwierdzenie takie nie wyraża żadnej pogardy dla homoseksualistów. Tego typu pogarda występowałaby przy przejściu od potępienia homoseksualizmu do potępienia homoseksualistów, o czym pisałem powyżej. W przypadku oficjalnego nauczania Kościoła, jest to tylko stwierdzenie, że ponieważ homoseksualizm jest czymś ocenianym negatywnie, więc należy współczuć osobom, które zostały nim dotknięte. Jest to naturalne - w podobny sposób współczujemy komuś, kto zachorował na raka czy stracił np. rękę.

    Przy tej okazji warto wspomnieć o gorącej dyspucie - czy homoseksualizm jest chorobą, czy nie. WHO skreślił homoseksualizm z listy chorób, jak twierdzą antygejowscy bojownicy - pod wpływem gejowskich lobby. Obojętnie, czy ten zarzut jest słuszny, czy nie (moim zdaniem - nie jest i stanowi typowy przykład spiskowego sposobu myślenia), stanowi on precedens do bardzo niebezpiecznego sposobu myślenia. Bowiem "antygeje", jak ich nazwę roboczo, powszechnie uznają następujący ciąg myślowy - skoro WHO podjęło decyzję koniunkturalną, to homoseksualizm jest chorobą, a skoro jest chorobą, to można go leczyć. Podejrzewam, paradoksalnie, że właśnie obawa przed takim sposobem myślenia była jednym z czynników decydujących o zdjęciu przez WHO homoseksualizmu z listy chorób.

    Osoba, która nie ma ręki nie jest chora na brak ręki. Ona po prostu nie ma ręki. Próby wmówienia jej, że skoro kiedyś miała rękę, to wystarczy, że się mocno postara i będzie ją mięć, są z reguły skazane na niepowodzenie. Oczywiście znajdzie się zapewne parę osób, które przyczepiwszy sobie protezę będą przekonywali wszystkich, że ręka im odrosła. Być może niektórzy nawet uwierzą i będą to propagować jako dowód skuteczności terapii regenerowania odciętych rąk.

    Powyższa analogia rzecz jasna nie jest w pełni rzetelna w stosunku do homoseksualizmu. Homoseksualizm jest stanem psychicznym, nie fizycznym. Do tego nie mamy pewności, jakie są jego przyczyny i czym dokładnie jest uwarunkowany. Ale właśnie z tego powodu wszelakie "terapie" są hochsztaplerstwem. Wpędzanie kogoś np. w depresję i budowanie w nim poczucia winy, żeby tylko "wyleczyć go" z homoseksualizmu, to przysłowiowe leczenie dżumy cholerą. Nie jest to ani moralne, ani pożądane.

    Człowiek będący homoseksualistą wcale nie ma czuć się z owym homoseksualizmem źle. Może czuć się źle, jeżeli np. uważa się za wierzącego katolika, a jednocześnie oddaje się swojemu popędowi seksualnemu. Trudno tutaj jednak zarzucać Kościołowi hipokryzję - przypomnę, że równie źle powinien w takiej sytuacji czuć się heteroseksualista. Ocena moralna rozwiązłości seksualnej nie jest w katolicyźmie uzależniona w żaden sposób od orientacji.

    Równocześnie homoseksualiści nie mogą w żaden sposób czuć się uprzywilejowani. Dyskryminować nikogo ze względu na orientację seksualną nie wolno, chociaż w przypadku pewnych zawodów dyskryminacja jest nieuchronna - jest to jednak wąska klasa zawodów związana np. z bliskim bądź wręcz intymnym kontaktem cielesnym. Nie można jednak twierdzić, że związki homoseksualne mają dokładnie takie same własności jak heteroseksualne, więc powinny mieć te same przywileje. Sformalizowany związek heteroseksualny, zwany czasem w naszej cywilizacji dla niepoznaki małżeństwem, z punktu widzenia państwa jest komórką społeczną mającą na cel, przepraszam za określenie, generowanie nowych obywateli. Z oczywistych powodów sformalizowany związek homoseksualny takich funkcji spełniać nie może. Częste spory w tej kwestii są wynikiem pomieszania dwóch pojęć związanych z funkcjonowaniem społeczeństwa demokratycznego - praw, które każdy obywatel powinien mieć takie same, i przywilejów, których nadanie jest związane z posiadaniem przez pewną osobę bądź komórkę społeczną pewnych wartościowych dla państwa cech.

    I na koniec jeszcze, problem podniesiony w drugim przytoczonym przeze mnie tekście, czyli relatywizmu moralnego, "lewactwa" i "lobby homosiów". Po pierwsze, homoseksualizm nie ma żadnej orientacji politycznej. Ponieważ jednak skrajna krytyka homoseksualistów zazwyczaj pochodzi z kręgów zaliczanych do prawicy, więc organizacje pragnące zbić kapitał na głosach atakowanych homoseksualistów zazwyczaj "przyczepiają się" do lewicy - zazwyczaj im bardziej skrajnej, tym lepiej. Prowadzi do sytuacji takiej, jak nakreślona przeze mnie we wstępie. Tymczasem, co chcę mocno podkreślić - homoseksualizm nie ma miejsca w debacie politycznej. Ani pro, ani anty. Homoseksualizm nie jest postawą wybieralną, którą można promować albo do niej zniechęcać. Za to tego typu zachęcanie bądź zniechęcanie prowadzi do patologii - z jednej strony do bojówkarzy, którzy każdego geja najchętniej wysłaliby do komory gazowej lub przynajmniej na Madagaskar, z drugiej strony do "postępowej młodzieży", która w imię bycia postępową (a często w imię wymiernych profitów związanych z "dyktaturą mniejszości") jest skłonna nawet negować własną tożsamość seksualną.

    Dlatego apeluję, chociaż ten apel ma raczej małą moc. Zostawmy dyskusję o homoseksualiźmie naukowcom - biologom, psychologom, ewentualnie etykom. Wyrzućmy ją z polityki - czyni tutaj same szkody. Bojkotujmy hasła pro- i anty-gejowskie tak, jak bojkotowalibyśmy hasła za bądź przeciwko leworęczności. A w polityce zajmijmy się promowaniem bądź potępianiem tych postaw, w których autentycznie mamy jakiś wybór. 

pwilkin
O mnie pwilkin

W pewnym momencie człowiek już nie wytrzymuje i musi te parę słow napisać... Dlaczego nudny? Bo postaram się, aby nie było płomiennych mów, wielkich słów i rzucania gromami, tylko chłodne, rzeczowe analizy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka