pwilkin pwilkin
94
BLOG

Świat dużych dzieci

pwilkin pwilkin Polityka Obserwuj notkę 19

Dzisiaj będzie o lewicy. Termin to szeroki, zwłaszcza dla niektórych blogerów, który na dowolną osobę posiadającą choć jeden pogląd tradycyjnie utożsamiany z lewicą przylepiają etykietkę "lewaka", więc postaram się go doprecyzować. Chodzi mi w tym poście o tzw. "nową lewicę", zwłaszcza o jej działalność społeczną. Głównie tą związaną z walką z tzw. "społeczeństwem tradycyjnym", a więc z tradycyjnym modelem rodziny, Kościołem Katolickim etc. W dalszej części tekstu mówiąc o "lewicy" (we wszelkich formach gramatycznych) będę odnosił się właśnie do tego jej nurtu.

Główną tezą owej myśli lewicowej jest to, że za większość nieszczęść wydarzających się w dzisiejszym świecie odpowiada tradycyjny model społeczeństwa: kierującego się kolektywną moralnością, wyznaczaną przez instytucje religijne (tutaj jako główny winowajca w naszym kręgu kulturowym z reguły pojawia się Kościół Katolicki), zorganizowany na bazie komórki społecznej, jaką jest rodzina z jej dogmatem nierozerwalności małżeństwa i swoistą wewnętrzną autonomią.

Nowa lewica uważa, że model taki należy zdecydowanie poluzować. Moralność odgórnie narzucaną zamienić na moralność indywidualną lub "bazarową" - każdy wybiera swój własny system moralny. Z nierozerwalnością małżeństwa, a nawet w ogóle z samą instytucją małżeństwa należy zerwać i zastąpić systemem luźnych kontraktów. Autonomię rodziny również należy ograniczyć, poprzez zwiększenie praw dziecka kosztem praw wychowawczych rodziców i ingerencję państwa w proces wychowawczy.

Słuchając tych propozycji, nieodparcie mam wrażenie, że lewica chce nam zafundować świat składający się z dużych dzieci. Ludzi z jednej strony uciekających od jakiejkolwiek odpowiedzialności za swoje decyzje (po co wiązać się z kimś na całe życie, skoro można od niego uciec, jak tylko przestanie się podobać?), od jakichkolwiek "niewygodnych" norm moralnych, z drugiej strony - potrzebujących ciągłego nadzoru państwa, które niczym rodzic będzie karcił dziecko, ilekroć zrobi ono coś niewłaściwego.

Być może jednak jestem niesprawiedliwy - może faktycznie aktualny system się skompromitował i potrzebne są radykalne zmiany? Zobaczmy jednak, jakie argumenty przytacza lewica na rzecz takiej tezy. Twierdzi ona mianowicie, że okazało się, że rodzina jest siedliskiem patologii, podobnie jak trawiony od wewnątrz przez liczne skandale Kościół Katolicki. Aby te patologie wyeliminować, należy zatem wyeliminować ich przyczynę, a zatem instytucje społeczne, w których one występują.

Problem z takim rozumowaniem jest niestety taki, że lewica swoje zaplecze intelektualne zbudowała w większości na twórczości intelektualnych hochsztaplerów, którzy humanistyczne narracje chcieli przenieść na grunt nauk społecznych. Metodą "dowodzenia" wybranych mechanizmów jest zatem "to widać", skojarzenia i tzw. "anecdotal evidence". Oprócz tego oczywiście retoryka, mająca przekonać innych, że stan rzeczy faktycznie jest taki, jak lewica sobie wyobraziła.

Wyobraźmy sobie następującą sytuację: zarządzamy decyzjami budowlanymi w miasteczku przy rzece, zawalił się nam most i chcielibyśmy zbudować nowy. Idziemy do kogoś, kto opowiada nam barwną historyjkę o tym, jak to się buduje stabilne mosty (i dlaczego poprzedni most był fatalny) stwierdza, że on zbuduje nowy most - żadnych wyliczeń to on nie potrzebuje, bo przecież poprzedni projektant stosował wyliczenia i widać jak to się skończyło. Czy dalibyśmy mu zaprojektować nowy most? Raczej nie. Dlaczego więc takim ludziom niektórzy chcą dawać do zbudowania nowe społeczeństwo? Bóg jeden raczy wiedzieć.

Podawanym tezom o klęsce tradycyjnego modelu rodziny czy patologiach w Kościele nie towarzyszą bowiem żadne badania ilościowe, które mogłyby weryfikować bądź falsyfikować być może przekonujące, ale metodologicznie fatalne przekonania oparte na jednostkowych przypadkach. Można oczywiście mówić, że zbadać efektów zmian nie będzie można, zanim one nie nastąpią, ale nie jest to do końca prawda. W większości zachodnich społeczeństw istnieją już bowiem niesformalizowane związki "bez zobowiązań" - konkubinaty. Spośród licznych badań dot. przemocy domowej, nie są mi znane żadne badania sugerujące, aby konkubinaty były mniej narażone na przemoc domową niż małżeństwa - już to powinno działać jak kubeł zimnej wody na rozgrzane głowy lewicowców, gdyby oczywiście przejmowali się czymś tak nieistotnym jak statystyki.

Dlaczego zatem lewicowe idee stały się tak niezmiernie modne? Moim zdaniem wynika to ze zdjęcia blokady informacyjnej, jaką społęczeństwo zawsze nakładało na swoje tradycyjne instytucje. Informacje o patologiach nie były dostępne na zewnątrz, stanowiły swoiste tabu. Ich udostępnienie uruchomiło efekt kontrastu - w miejscach, gdzie patologii nikt teoretycznie nie miał prawa się spodziewać nagle odkryto jej całkiem dużo. Fatalna była też często reakcja niektórych środowisk tradycjonalistycznych, które zamiast prowadzić kampanię informacyjną w celu wyjaśnienia owego mechanizmu zaczęły stosować metodę "to nie moja ręka", uparcie próbując dezawuować owe doniesienia tudzież atakując osoby je ujawniające. Tymczasem kwestia jest dużo bardziej skomplikowana - to, że np. w Kościele istnieje więcej patologii, niż wcześniej myślano nie oznacza, że istnieje tam więcej patologii niż w innych instytucjach. Problem polega na tym, że to pierwsze jest stwierdzalne natychmiast, a to drugie wymaga skomplikowanych badań statystycznych. Propozycje daleko posuniętej inżynierii społecznej bazujące na mniemanologii to jednak więcej niż zbrodnia, to błąd.

Wróćmy jednak do kwestii tytułowej. Powyższe paragrafy mogą dać bowiem odpowiedź na pytanie, dlaczego (faktualnie) lewica nie ma racji, nie dadzą jednak odpowiedzi na pytanie, dlaczego swoje racje uparcie forsuje. Osobiście odnoszę wrażenie, że jest to właśnie próba ucieczki przed odpowiedzialnością. Okazja jest znakomita - instytucje, które ową odpowiedzialność wymuszały właśnie przeżywają kryzys (nie tyle faktualny, co medialny czy jak kto woli informacyjne - związany z ujawnieniem wcześniej chowanych patologii), jest zatem świetna okazja, żeby się ich pozbyć. Nie jest to niczym dziwnym - odpowiedzialność jest oczywiście kłopotliwa i niewygodna, łatwiej i przyjemniej byłoby żyć bez niej - tylko problem w tym, że odpowiedzialność nie jest abstrakcyjną koncepcją wprowadzoną do naszego życia "bo tak". Istnieje ona, bo inaczej niemożliwa jest sensowna interakcja międzyludzka, bo ludzie, którzy nie ponoszą konsekwencji swoich czynów nie będą czuli się zobligowani do brania poprawki na innych przy podejmowaniu swoich decyzji - poza krótkoterminowymi bodźcami emocjonalnymi, które przy prostych interakcjach wystarczą, ale przy bardziej skomplikowanych sytuacjach - zawodzą.

Czas na prosty przykład. W kręgach "nowej lewicy" często słyszy się postulat, aby wyeliminować całkowicie instytucję małżeństwa i zastąpić kontraktem partnerskim, w którego zakres wchodzi również wychowywanie dzieci. Problem w tym, że taki kontrakt już istnieje - małżeństwo jest właśnie takim kontraktem. W przypadku większości religii chrześcijańskich - bezterminowym. To właśnie oburza lewicę, która chciałaby umożliwić zerwanie tego kontraktu w dowolnym momencie przez dowolną ze stron. Popatrzmy jednak na analogię z rynkiem pracy. Tam bardzo często podpisuje się umowy obowiązujące na dłuższy czas, co więcej, niektóre umowy potrafią obowiązywać dożywotnio (np. rozmaite "non-disclosure agreements", obejmujące ochronę informacji poufnych). Nikomu nie przyjdzie na myśl, aby postulować możliwość rozwiązywania dowolnych kontraktów o dowolnym czasie przez którąkolwiek ze stron, bo spowodowałoby to kompletny upadek gospodarki takiej, jaką znamy. Problem w tym, że o ile w ekonomii głupotę takiego rozwiązania można łatwo pokazać, bo wartości ekonomiczne poddają się łatwej operacjonalizacji (mówiąc po ludzku: możemy pokazać, kto ile na czymś takim straci), o tyle w psychologii o operacjonalizację znacznie trudniej. Cięzko bowiem skwantyfikować straty emocjonalne, dodatkowo takie próby, nawet jeśli są podejmowane, są często torpedowane przez "humanistów" operujących sloganami w stylu "człowieka nie da sprowadzić się do cyferek". Na szczęście powoli się to zmienia i coraz więcej osób rozumie, że prawomocne wnioski można wyciągać tylko na podstawie badań ilościowych - niezależnie od trudności metodologicznych - a nie na podstawie czyjegoś widzimisię tudzież retoryki.

Może doczekamy się czasów, kiedy autor piszący o dowolnie zrywalnych kontraktach partnerskich będzie traktowany podobnie, jak dziś byłby traktowany autor piszący, powiedzmy, o dowolnie zrywalnych umowach kredytowych (bo niby dlaczego mam spłacać kredyt bankowi? fakt, umówiliśmy się, ale wtedy mogłem ten kredyt spłacać łatwiej, a teraz zarabiam mniej i jest to dla mnie ciężarem - po co mam wywiązywać się z umowy, która jest dla mnie kłopotliwa, powoduje stres i w ogóle liczne nieprzyjemności?). Mam taką cichą nadzieję. Bo lewica bywa potrzebna - ale na pewno nie taka.

pwilkin
O mnie pwilkin

W pewnym momencie człowiek już nie wytrzymuje i musi te parę słow napisać... Dlaczego nudny? Bo postaram się, aby nie było płomiennych mów, wielkich słów i rzucania gromami, tylko chłodne, rzeczowe analizy.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka